Sałatka Gyros po wegańsku...i wegański majonez
Siedzę i patrzę się w ekran od dobrych kilkunastu minut. Napisanie posta, po tak długiej nieobecności w blogosferze, może okazać się nie lada wyzwaniem. Zastanawiam się czego najbardziej oczekują odwiedzający Soul Cakes (oprócz nowych przepisów, rzecz jasna). Ciekawostek na temat używanych składników? Refleksji z życia codziennego? Migawek z życia weganki? Czy mam Was zaskakiwać, czy może pisać ku pochwale prostoty i wrzucać sam przepis?
Zdaje mi się, że ostatnio przestałam o to dbać. Piszę kiedy chcę, co chcę, jak chcę. Potrafię nie pojawiać się tutaj przez pół roku, wstawiać przepisy trzy razy w tygodniu i znów zrobić sobie przerwę na kilka miesięcy. Twierdziłam, że blog jest dla mnie, a nie ja dla bloga. Jednak.. otwierając dziś zakładkę z moderowanymi komentarzami, pozytywnie się zaskoczyłam. Czytając całą listę pięknych słów i wdzięcznych uwag, zrobiło mi się jakoś cieplej na serduchu (a biorąc pod uwagę chłód, jaki odczuwałam na długo po przyjściu do domu, wywołało to we mnie jakieś niezwykłe poruszenie).
Może się myliłam. Może Soul Cakes nie jest tylko dla mnie. Być może, jest przede wszystkim dla Was. Przypadkowych gości, stałych obserwatorów.. Ale jakie są proporcje? Czy mogę ustalać je sama? 60% moje, 40% Wasze? Odwrotnie? Może układ fifty-fifty?
I jak często mam tu pisać? I jak mam pisać? Czy pogniewacie się za długie, egzystencjalne wywody? Krótkie, śmieszne, nie mówiąc - głupiutkie wierszyki, które nie mają nic głębszego do przekazania, prócz owocowo-warzywnego rymu? Czy każdy post musi emanować konkretną dawką informacji na temat wartości odżywczych danego produktu?
Dziś jestem w nastroju "A kto o tym myśli! Ważne, żeby było smaczne i nikomu nie szkodziło."
Z kolei za parę dni mogę pisać o korzyściach spożywania większej ilości cynku, namawiając Was do jedzenia, choćby takiej wesołej, pomarańczowej dyni.
Za miesiąc o depresyjnym poczuciu starzenia się, a za dwa miesiące o bożonarodzeniowej nieodpartej ochocie pieczenia pierników.
Jedno jest pewne. Gdy już znajdę wolną chwilę, aby opublikować nowy wpis, martwię się, że następny raz może przyjść dopiero za kilka długich tygodni. (i po ostatnim, intensywnym roku muszę przyznać, że te przeczucia są uzasadnione i zazwyczaj się spełniają) Martwię się, po czym mówię, że przecież to ja ustalam reguły, to mój własny, niewielki azyl w internecie i mogę się tu pojawiać jak często chcę, albo wcale. I gdy wracam, to z sentymentem i poczuciem winy, że go zaniedbuje.
Dopiero teraz zaczynam to sobie jakoś tłumaczyć. Przecież to mój 'dorobek' w sieci. Stworzyłam go i włożyłam w jego utrzymanie masę pracy, wysiłku, poświęcenia ale też ze wszystkich tych działań odczuwałam ogromną przyjemność. Mam więc prawo czuć się nieswojo, porzucając go od czasu do czasu. Jednocześnie mając prawo go porzucić.
I niech ktoś mi teraz powie, że blogowanie nie jest skomplikowane.
Przechodząc do części przepisowej.. Za oknem jesień, zmarznięte ciała krzyczą o ciepły obiad podczas okienka. Jak wiadomo czasu mało, student głodny i nie marzy o gotowaniu skomplikowanych potraw (powinnam zmienić nazwę bloga na Easy Cakes) Dlatego idealnym rozwiązaniem jest przyrządzenie dyniowego curry. Syci, ale nie obciąża żołądka. Rozgrzewa i dodaje energii. A ile przy tym zabawy! (choć to raczej w większości zasługa współlokatorek współkrojących i współkonsumujących potrawę)
Zdaje mi się, że ostatnio przestałam o to dbać. Piszę kiedy chcę, co chcę, jak chcę. Potrafię nie pojawiać się tutaj przez pół roku, wstawiać przepisy trzy razy w tygodniu i znów zrobić sobie przerwę na kilka miesięcy. Twierdziłam, że blog jest dla mnie, a nie ja dla bloga. Jednak.. otwierając dziś zakładkę z moderowanymi komentarzami, pozytywnie się zaskoczyłam. Czytając całą listę pięknych słów i wdzięcznych uwag, zrobiło mi się jakoś cieplej na serduchu (a biorąc pod uwagę chłód, jaki odczuwałam na długo po przyjściu do domu, wywołało to we mnie jakieś niezwykłe poruszenie).
Może się myliłam. Może Soul Cakes nie jest tylko dla mnie. Być może, jest przede wszystkim dla Was. Przypadkowych gości, stałych obserwatorów.. Ale jakie są proporcje? Czy mogę ustalać je sama? 60% moje, 40% Wasze? Odwrotnie? Może układ fifty-fifty?
I jak często mam tu pisać? I jak mam pisać? Czy pogniewacie się za długie, egzystencjalne wywody? Krótkie, śmieszne, nie mówiąc - głupiutkie wierszyki, które nie mają nic głębszego do przekazania, prócz owocowo-warzywnego rymu? Czy każdy post musi emanować konkretną dawką informacji na temat wartości odżywczych danego produktu?
Dziś jestem w nastroju "A kto o tym myśli! Ważne, żeby było smaczne i nikomu nie szkodziło."
Z kolei za parę dni mogę pisać o korzyściach spożywania większej ilości cynku, namawiając Was do jedzenia, choćby takiej wesołej, pomarańczowej dyni.
Za miesiąc o depresyjnym poczuciu starzenia się, a za dwa miesiące o bożonarodzeniowej nieodpartej ochocie pieczenia pierników.
Jedno jest pewne. Gdy już znajdę wolną chwilę, aby opublikować nowy wpis, martwię się, że następny raz może przyjść dopiero za kilka długich tygodni. (i po ostatnim, intensywnym roku muszę przyznać, że te przeczucia są uzasadnione i zazwyczaj się spełniają) Martwię się, po czym mówię, że przecież to ja ustalam reguły, to mój własny, niewielki azyl w internecie i mogę się tu pojawiać jak często chcę, albo wcale. I gdy wracam, to z sentymentem i poczuciem winy, że go zaniedbuje.
Dopiero teraz zaczynam to sobie jakoś tłumaczyć. Przecież to mój 'dorobek' w sieci. Stworzyłam go i włożyłam w jego utrzymanie masę pracy, wysiłku, poświęcenia ale też ze wszystkich tych działań odczuwałam ogromną przyjemność. Mam więc prawo czuć się nieswojo, porzucając go od czasu do czasu. Jednocześnie mając prawo go porzucić.
I niech ktoś mi teraz powie, że blogowanie nie jest skomplikowane.
Przechodząc do części przepisowej.. Za oknem jesień, zmarznięte ciała krzyczą o ciepły obiad podczas okienka. Jak wiadomo czasu mało, student głodny i nie marzy o gotowaniu skomplikowanych potraw (powinnam zmienić nazwę bloga na Easy Cakes) Dlatego idealnym rozwiązaniem jest przyrządzenie dyniowego curry. Syci, ale nie obciąża żołądka. Rozgrzewa i dodaje energii. A ile przy tym zabawy! (choć to raczej w większości zasługa współlokatorek współkrojących i współkonsumujących potrawę)
Comments
Post a Comment